We współczesnej Europie życie mija gdzieś pomiędzy hałasem, ulicznymi korkami, telefonami komórkowymi itd. A gdyby okazało się, że 20 tysięcy kilometrów stąd istnieje wyspa, na której wśród szumu oceanu i w cieniu drzew mandarynkowych od 200 lat żyje kilkadziesiąt osób? Czy ich życie to faktycznie raj na Ziemi?
Maciej Wasielewski postanowił odwiedzić należącą do Wielkiej Brytanii wyspę Pitcairn. Żeby mieszkańcy w ogóle pozwolili mu zejść na ląd, musiał udawać, że jest antropologiem badającym zamknięte społeczności. Dziennikarze i pisarze nie są wpuszczani.
Główną oś książki stanowi kontrast między wyobrażeniami o wyspie a jej rzeczywistym obrazem. Mieszka tam 60 osób, które uważają, że żyją w idealnej komunie. Są potomkami tahitańskich kobiet i brytyjskich buntowników ze statku Bounty. Ludzie, którzy przeprowadzą się na wyspę z zewnątrz, na zawsze pozostają przechrztami i obcymi; traktuje się ich z podejrzliwością, nie okazuje się im szacunku. Pitcairneńskie dzieci wychowywane są tak, by jako dorośli wiernie służyli wspólnocie.
Wspólnocie, która opiera się na zasadzie zobowiązań. Mieszkańcy pomagają sobie nawzajem i są bezwzględnie zobowiązani wobec tego, kto im pomógł. Wszechobecna wzajemna kontrola doprowadziła do sytuacji, w której z setek mandarynkowych drzew nie zrywa się owoców bezmyślnie, bo następnego dnia ktoś napomni, że nie wolno kraść. Pitcairneńczycy wiedzą o sobie wszystko. Powszechna jest również wiedza o gwałtach na kobietach, które często rozpoczynają się, gdy dziewczynka ma ledwie dziesięć lat. Na wyspie nie ma żadnej kobiety, która nie zostałaby wykorzystana seksualnie. Panuje ogólne przyzwolenie na takie działania, ponieważ nikt nie zabroni niczego miejscowym „chłopcom” – jak nazywa się młodych, silnych mężczyzn. A wszystko dlatego, że bez nich wyspa nie mogłaby funkcjonować.
Przykład Pitcairn pokazuje, jak kończą się próby wcielania w życie utopii. Szlachetna idea szczęśliwej wspólnoty zaowocowała przemocą i dyktaturą. Wyspą rządzą najsilniejsi mężczyźni, słabsze kobiety są traktowane jak przedmioty, a utrzymanie pozoru harmonii systemu panującego na wyspie przedkłada się nad osobiste szczęście mieszkańców. Dla utrzymania obecnego porządku izoluje się wyspę od świata. Jedynie kilka razy w roku na Pitcairn przypływają statki, których załoga kupuje wyroby Pitcairneńczyków i sprzedaje im cukier, napoje oraz inne produkty. W razie nagłego wypadku chory może liczyć tylko na cud, dzięki któremu jakiś statek zboczy z trasy i zahaczy o wyspę.
Jak twierdzi jeden z mieszkańców wyspy: Pitcairneńczycy są jak wielopokoleniowa rodzina zmuszona żyć w przyciasnym mieszkaniu – knują i zwalczają się po cichu. Wyspiarze uważają, że Europa zmierza ku upadkowi, sama się zabijając. Jednak to liczba mieszkańców Pitcairn zmniejsza się drastycznie. W ciągu niespełna stu lat spadła z ponad 200 do 60. Czy chcielibyśmy żyć na takiej rajskiej wyspie? Żeby odpowiedzieć, warto przeczytać „Jutro przypłynie królowa”.
Agata Rożek
„Jutro przypłynie królowa”
Maciej Wasielewski
Wydawnictwo Czarne