Fundacja "Centrum Badań i Edukacji im. Ryszarda Kapuścińskiego"

Aktualności » Amerykańska „pomoc” dla Salwadoru

masakra-w-el-mozote-39010 grudnia 1981 roku do salwadorskiego miasta El Mozote wkroczył specjalny oddział wojskowy Atlacatl, który dokonał tam rzezi ludności. Najbardziej dokładny raport Tuteli Legal z listopada 1991 roku mówi o blisko 800 zabitych. Po latach La Matanza odeszła w zapomnienie. Mark Danner swoją książką przypomina o krwawej wojnie domowej i objaśnia, co wspólnego ma z nią rząd USA.

Pozycję, która wyszła spod pióra amerykańskiego reportera, można podzielić na dwie części. Pierwsza przybliża historię ludobójstwa, udziela głosu świadkom oraz ukazuje różne wersje wydarzeń. Druga część zawiera wykaz dokumentów, m.in. raport CIA o operacji „Odsiecz”, artykuł z „The Washington Post” i „The New York Times”, wyjaśnienia podpułkownika Monterossy dowodzącego La Limpiezą czy wspomniany wcześniej raport organizacji Tutela Legal, która przeprowadzała ekshumację ciał w El Mozote. Całość dopełnia spis 767 zabitych mieszkańców El Mozote i okolic – hołd pamięci złożony ofiarom.

El Mozote (po hiszpańsku: oset) znajdowało się w centrum terytorium, którym rządziła lewicowa partyzantka, jedna ze stron konfliku salwadorskiej wojny domowej. Walki wybuchły na przełomie lat 70. i 80. XX wieku.Żołnierze szkolonego przez Amerykanów batalionu Atlacatl nie brali jeńców. A jakiś czas wcześniej jeden z salwadorskich oficerów zapewniał Marcosa Diaza o tym, że wkrótce wojsko przeprowadzi dużą operację w departamencie Morazan i „nikt ani nic” nie dostanie pozwolenia na opuszczenie strefy [….] Mieszkańcy El Mozote nie będą mieć żadnych przykrości, pod warunkiem, że zostaną tam, gdzie byli. Mimo obietnicy wymordowali wszystkich mężczyzn, dzieci, kobiety, a nawet zwierzęta. Żywa z trwającego trzy dni piekła uciekła tylko Rufina Marquez.

Do El Mozote wkroczyli żołnierze, którzy zmusili wszystkich do wyjścia na środek ulicy, a w tamtych czasach, jeśli przyszli po człowieka do domu i kazali mu iść ze sobą, „żeby coś zrobić”, to ten człowiek ginął. Rufina wraz z mężem Domingo i czwórką dzieci wyszła na zewnątrz. Kobiety i dzieci stłoczono w małym budynku naprzeciwko kościoła, który wypełnili mężczyźni. Wyprowadzano ich poza osadę, gdzie dokonywano egzekucji małych grup. Domingo spróbował ucieczki, ale po serii z M-16 padł na ziemię. Obcięto mu głowę maczetą. Podobnie postąpiono z kobietami i dziećmi. Kiedy przyszedł czas na Rufinę, padła do stóp żołnierzy i błagała o litość. Nie zauważyli, kiedy schowała się między drzewami. Jakiś czas później usłyszała krzyk swoich dzieci, ale nie mogła nic zrobić. Nie mogłam wytrzymać i modliłam się do Boga, żeby mi pomógł. Obiecałam Mu, że jeśli mi pomoże, to opowiem światu o tym, co się tutaj stało.

Ocalał też przebywający niedaleko Santiago szef Radia Venceremos, które zwalczało rząd Salwadoru. W obszernych artykułach o masakrze pisali dziennikarze: Susan Meiselas i Oto Boner z „The New York Times” oraz Anna Guillermoprieto z „The Washington Post”. Tymczasowy prezydent tego kraju – Jose Napoleon Duarte – nazywał jednak wszystko partyzancką sztuczką mającą na celu oczernienie jego rządu dokładnie w momencie, gdy Kongres Stanów Zjednoczonych obradował nad pomocą dla Salwadoru, a amerykańska opinia publiczna wierzyła w wersję Waszyngtonu.

Masakra w El Mozote, niczym inne „nieoficjalne” przejawy zimnej wojny, miała pozostać tajemnicą. Tymczasem wraca i przypomina o ciemnej stronie natury człowieka i – jak głosi podtytuł – o deprawacji władzy. Stany Zjednoczone obawiały się „czerwonej zarazy” w krajach trzeciego świata i mniej lub bardziej oficjalnie wspierały rządy państw, które z nią walczyły. Często zapominamy o tym, że USA to mocarstwo o zapędach imperialnych, które miesza się w politykę innych, często słabszych państw, co zamiast wyciszania konfliktów może prowadzić do ich eskalacji. Tak było nie tylko w Salwadorze, lecz także w Wietnamie czy Korei. Podobnymi ambicjami kieruje się też Rosja, która w ostatnim czasie znów daje o sobie znać. Analiza tego typu postępowania wynosi książkę Dannera na poziom uniwersalny i pozwala odnieść wnioski do wszystkich podobnych przypadków, których w najnowszej historii wcale nie brakuje. A przestrzegać jest przed czym, o czym najlepiej świadczy okrucieństwo obecne w „Masakrze w El Mozote”.

Intencją autora było dokończenie dzieła Almy Guillermoprieto. Trzeba oddać Dannerowi, że ukazuje prawdę z perspektywy konkretnych osób, mozolnie i precyzyjnie niczym zegarmistrz, choć nie jest to lektura łatwa w odbiorze. Przez jedenaście lat Rufina Amaya Marqeuz była najbardziej elokwentnym świadkiem zdarzeń w El Mozote, lecz chociaż ciągle powtarzała swoją historię od nowa, wielu słuchaczy nie chciało jej uwierzyć. Rufina przeżyła po to, by opowiedzieć swoją historię, a książka powstała po to, by odsłonić bolesną prawdę. Mark Danner osiągnął to, co zamierzył.

Mateusz Rutkowski

Mark Danner
„Masakra w El Mozote”
Wydawnictwo Wielka Litera